16.09.2012 Niedzielne leniuchowo
Wczoraj byliśmy z mężem na ślubie mojej przyjaciółki. I nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie pośpiech, który od kilku dni nas nie opuszcza. Ale od początku. Wczoraj budowlańcy wylewali chudziak pod posadzki. Ja musiałam przystroić salę przyjaciółce a do tego mężuś wciąż odbierał jakieś telefony, że czegoś brakuje, ktoś się spóźnia, piasku potrzeba...a z nieba padał taki deszcz, że wszystko, i tak po nas spływało. I tak zbliżała się 13.00 czyli czas do kościoła. Mężuś odebrał mnie taką zwichrowaną życiem z sali. I jechaliśmy już w kierunku domu aby choć trochę się ogarnąć. Po drodze mineliśmy nawet orszak ślubny. Wiadomo nie mogliśmy zdążyć. No ale nic udało nam się choć na chwilę oderwać od tego wszystkiego.
Komentarze